Rozwój zawodowy stał się współczesnym dogmatem. „Możliwość rozwoju” to jedna z najczęściej powtarzających się obietnic w ogłoszeniach rekrutacyjnych. Kolejne kursy, certyfikaty do zdobycia, programy upskillingowe – wszystko po to, by dawać pracownikom „więcej”. Ale coraz częściej słychać głosy, że ten rozwój nie wspiera, a przytłacza. Czy naprawdę wszyscy chcemy się rozwijać? I czy tak samo ten rozwój rozumiemy?
Rozwój czy presja?
W wielu organizacjach rozwój nie jest już opcją, a obowiązkiem. Oczekuje się, że pracownicy nieustannie będą się szkolić i doskonalić, a następnie awansować. Tymczasem wiele osób marzy nie o kolejnym szczeblu kariery, a o spokojnej stabilnej pracy – z jasnymi celami i dobrą atmosferą.
Dziś rozwój bywa mylony z ciągłym parciem naprzód. Tymczasem dla wielu osób prawdziwy rozwój to możliwość pracy w zgodzie ze sobą – w tempie i kierunku, który jest spójny z ich etapem życia. Nie każdy rozwój musi prowadzić do awansu – podkreśla Monika Smulewicz, ekspertka prawa pracy i HR.
Kiedy rozwój służy firmie, nie człowiekowi
Narzucone odgórnie programy rozwojowe często służą organizacji, a nie ludziom. Szkolenia są obowiązkowe, ścieżki kariery zaplanowane “na sztywno”, a rozmowy rozwojowe zamieniają się w checklisty. W efekcie rozwój traci swój sens, bo staje się kolejnym „muszę”, a nie „chcę”. Pracownicy czują się oceniani przez pryzmat udziału w kursach, a nie na podstawie faktycznych efektów swojej pracy.
Pokolenie Z chce inaczej
Wbrew stereotypom, młodsze pokolenia nie oczekują „więcej wszystkiego”. Chcą pracy, która będzie zgodna z ich wartościami i światopoglądem. Rozwój rozumieją bardziej jako możliwość sprawdzania się w różnych rolach, naukę przez działanie oraz elastyczność autopozycjonowania na tle organizacji. Dla nich liczy się jakość, nie liczba dyplomów czy certyfi katów.
To pokolenie nie szuka „ścieżki awansu”, szuka przestrzeni do bycia sobą. Żaden, nawet najlepszy kurs, nie zastąpi młodym pracownikom swobody w wyrażaniu siebie i samorealizacji. Kto tego nie zrozumie, będzie musiał pogodzić się z odpływem talentów - zauważa Smulewicz.
Równość szans to też równość tempa
Coraz więcej mówi się o różnorodności w miejscu pracy – wieku, doświadczenia, stylu życia. Ale czy równie otwarcie mówimy o różnorodności rozwojowej? Nie każdy chce piąć się w górę, nie każdy potrzebuje zmian co kwartał. Równość szans to także prawo do stabilizacji. Bez krzywdzącej łatki „zero ambicji”.
Rozwój jako benefit? Tylko jeśli jest dobrowolny
Prawdziwym benefitem staje się dziś wybór. Możliwość decydowania, czy, kiedy i jak chcę się rozwijać. Dla jednych to udział w programie mentorskim, dla innych – stabilizacja i pogłębianie swojej roli. Nowoczesna organizacja nie narzuca jednej defi nicji rozwoju. Tworzy warunki, w których każdy może wzrastać po swojemu albo bez poczucia winy wybrać stabilizację – podsumowuje Smulewicz.
Czas na zmianę myślenia
Zamiast kolejnych szkoleń warto odpowiedzieć sobie na pytanie: “co mam zrobić, aby ludzie chcieli współtworzyć moją organizację?”. Może nie potrzebują kolejnego kursu z leadershipu, tylko mniej spotkań, prezentacji, tabelek i więcej autonomii?
Rozwój to nie zawsze skok w górę. Czasem to krok w bok, tzw. migracja pozioma. A czasem decyzja, by pozostać w bezruchu i solidnie wykonywać swoją pracę. Jeśli fi rmy chcą przyciągać i zatrzymywać talenty na dłużej, muszą na nowo zdefi niować, co naprawdę wspiera wzrost.
W erze hiperwydajności warto przypomnieć sobie, że rozwój to proces – nie wyścig.